Klancyk kolejny raz zmierzył się z literaturą faktu. Tym razem sięgnęli po książkę Filipa Springera.

Sala w Faktycznym Domu Kultury wypełniona po brzegi. Na widowni słychać wiernych fanów Klancyka, jak i osoby, które dopiero zaczynają przygodę z teatrem improwizowanym. „Byłam już na nich nie raz, nigdy się nie zawiodłam” czy „mam nadzieję, że nie będę żałować, że dałam się namówić”. Kilka minut po dwudziestej na scenę wychodzi jeden z „Klancyków”, Błażej Staryszuk. Oficjalnie zapowiada, że zaraz zaczynają, lecz żaden z żartów nie będzie nowy. Na szczęście jego słowa miały niewiele wspólnego z prawdą.

„Klancyk gra Non-Fiction” to seria spektakli, w których improwizowane sceny są inspirowane reportażami. Gośćmi cyklu byli już między innymi Mariusz Szczygieł czy Robert Rient. Przedsięwzięcie powstaje we współpracy z Instytutem Reportażu. Tym razem kabaret do współpracy zaprosił Filipa Springera, który podczas spotkania odczytał fragmenty swojego „Miasta Archipelag”. Książka to reporterskie zapiski z podróży po trzydziestu jeden miastach Polski, które przed reformą administracyjną były stolicami województw. Zestawienie dokumentu i improwizacji wydaje się niemożliwe. Jednak nie dla Klancyka.

klancyk

Wydarzenia opisane na kartach książki Springera same w sobie ocierają się o absurd. Nie można inaczej nazwać wielogodzinnego postoju pociągu, w którym nie działa ogrzewanie czy zamawiania taksówki, która nadjedzie, jeżeli kierowca będzie miał dobry humor. Historie te wydaniu kabaretu wielokrotnie zwiększają swój poziom niedorzeczności. Klancyk bowiem nie stara się wiernie odtworzyć sytuacji z „Miasta Archipelag”, a tworzy swoją własną, alternatywną rzeczywistość. Rzeczywistość, która bawi, śmieszy i w krzywym zwierciadle przedstawia problemy mieszkańców byłych miast wojewódzkich. Chłopaki przenieśli widownię w swój świat, mając na scenie do dyspozycji tylko kilka krzeseł i oczywiście własną wyobraźnię. Nie zabrakło świni, która urodziła dokładnie na granicy dwóch miast i nie wiadomo do którego urzędu zgłosić małego prosiaka. Był też syn, który przez powolnego ojca, troskliwą matkę i wiernego psa okazującego czułości nie dojedzie na czas na wymarzony festiwal. Samozwańczy dyrektorzy, którzy nie mają już podwładnych, bo każdy z nich przecież awansował na dyrektorskie stanowisko. Czy podróżnicy, nie mogący przekroczyć granicy miasta przez brak odpowiednio narysowanej kreski na mapie. Sceny niczym z filmów Barei nie pozwalały nawet na chwilę odpocząć od śmiechu.

klancyk-fotomat-1024x683

Pięciu aktorów sprostało nie lada wyzwaniu. Uchwycili z fragmentów książki   najważniejsze, kluczowe kwestie. Zastanawiające jest jak szybko w głowach tych panów pojawiały się kolejne pomysły. Podczas spektaklu nie było ani chwili milczenia, a każda scena błyskawicznie się rozwijała. Obok urzędnika w mgnieniu oka stanęła sekretarka, by zaraz obok niej pojawił się obywatel próbujący załatwić ważną sprawę. Wyraźnie było czuć, że ekipa kabaretu gra ze sobą już od wielu lat. Warto przypomnieć, że w tym roku świętują okrągłe dziesięć lat swojego istnienia.

Być może publiczność, która nagrodziła wystąpienie gromkimi brawami, odwiedzi Próchnik czy Tarnobrzeg, aby przekonać się na własnej skórze, czy życie w tych miastach bardziej przypomina historie z „Archipelagu” Springera, czy być może pełną farsy interpretację Klancyka.

Jedno jest pewne, kabaret znów dał radę i nie na próżno chwali się na swojej stronie internetowej słowami Mariusza Szczygła: „Wszystko, co piszę, zawsze piszę z nadzieją, że zagra to Klancyk.”

Szymon Rzyśkiewicz